faloxx prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2010

Dystans całkowity:473.00 km (w terenie 210.00 km; 44.40%)
Czas w ruchu:41:32
Średnia prędkość:13.28 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:5070 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:39.42 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Relax

  • DST 19.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 14.62km/h
  • Sprzęt Corratec SuperBow Fun
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 6 października 2010 | dodano: 06.10.2010

Wjazd asfaltem przez Błądzonkę na przełęcz Lipie, potem na Kozie Skałki. Zjazd czerwonym do Zembrzyc. Z tamtąd szosą do Suchej, po drodze zaliczyłem myjnię na PKSie :-)

Typowo relaksowy wyjazd



Teren, Beskid Mały

  • DST 57.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:47
  • VAVG 11.92km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1420m
  • Sprzęt Corratec SuperBow Fun
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 października 2010 | dodano: 03.10.2010

Dziś wypad w Beskid mały. Do Krzeszowa szosą, a potem miałem wjechać czerwonym szlakiem, dalej zielonym i na Kocierzy przesiadka w czerwony i nim powrót do Krzeszowa.
Ale postanowiłem wypróbować jak się wjeżdża szlakiem skałek. Niestety nie bardzo. Sporo musiałem pchać rower. Tym bardziej, że po chorobie jeszcze nie odzyskałem pełni sił, a przedwczorajszy pieszy wypad na Jałowiec jeszcze czułem w nogach ;-)

Nie zmieniło to jednak wiele. Troszkę wolniej, ale toczyłem się do przodu. Po drodze masa turystów i kilku rowerzystów też spotkałem.
Widoki w tak słoneczny dzień były zapierające dech :-)





I na koniec ścieżka z GPSa. Wyszło łącznie 57 kilometrów i prawie 5 godzin jazdy. Ładnie :-)



Beskidy pieszo. Jałowiec

Piątek, 1 października 2010 | dodano: 02.10.2010

Po dwóch tygodniach choroby, tygodniu deszczu, w końcu przyszedł dzień bez opadów. W sumie nic nie planowałem, ale około południa, kiedy się zorientowałem, że pogoda jest "w miarę" postanowiłem zrobić pieszo szybki wypad w góry. Małżonka nie oponowała, więc spakowałem trochę żarcia, picia i jakieś ciuchy zapasowe do plecaka i już przed 13 siedziałem w busie do Zawoi.
Wędrówkę rozpocząłem od 30 minutowego marszu po asfalcie, z Zawoi do Wełczy. Tam niebieskim szlakiem miałem dojść na szczyt Jałowca (1111 mnp). Jednak już po kilkuset metrach od skrętu w las zgubiłem szlak, hehe.
W sumie nie przejąłem się tym bardzo, miałem mapę i gpsa. Postanowiłem więc nie szukać szlaku, tylko samemu znaleźć drogę na szczyt.
Szło się więc bardzo fajnie i z lekkim dreszczykiem emocji, w końcu idę w nieznane ;-)
Po drodze przeprawiłem się przez kilka strumieni, trochę łagodnych podejść, było fajnie:


Aż tu nagle, dziki górski szlak zamienia się w "autostradę"


Dziwna sprawa, droga którą widać na zdjęciu od strony z której przyszedłem zaczyna się w leśnej głuszy, po czym wiedzie pod górę zboczem Jałowca, ale później się od niego oddala i znów opada w dół. Gdzie prowadzi dalej, nie wiem, bo żeby dojść do szczytu musiałem skręcić z tej drogi w las. Trzeba będzie się tam wybrać rowerem i obadać to cudo. Co prawda ostatnio w tych okolicach byłem dobre 3 lata temu, ale mimo wszystko byłem mocno zdziwiony.

Tak więc w pewnym momencie skręciłem na północ w jakąś ledwie widoczną ścieżkę. Jak się szybko okazało, wydeptaną prawdopodobnie przez zwierzęta, prowadziła na manowce. Wiedząc jednak, że jest już dość późna pora, a do domu muszę dotrzeć na nogach, postanowiłem spróbować odnaleźć drogę na przełaj. Pomógł mi w tym gps i mapa, które miałem ze sobą. Szedłem więc przez leśne ostępy, coraz wyżej, aż w końcu trafiłem znowu na jakąś ścieżkę, a w końcu tuż przed szczytem Jałowca złapałem nawet ten niefartowny niebieski szlak.
Na dojściu do szczytu zastało mnie "mleko"


Fajnie się szło, wrażenie było takie, jakbym cały czas szedł przez nieduży pokój. Była cisza, spokój, nie drgnął nawet jeden listek a w połączeniu z muzyką, która grała mi w słuchawkach, atmosfera była jeszcze bardziej gęsta i trochę przerażająca:


Na szczycie jednak wiatr rozgonił mgłę. Gdzieniegdzie prześwitywały nawet okoliczne pagórki. Nie zmieniało to jednak sytuacji, w której widoków było właściwie zero


Szczyt zaliczony, został powrót do domu żółtym, a potem czerwonym szlakiem. Dalsza wędrówka nie obfitowała już w żadne ciekawsze incydenty. Dodam tylko, że pierwsi ludzie, których spotkałem byli dopiero na Przysłopiu. Wcześniej od wyjścia z Wełczy, aż na przysłop, nie spotkałem żywego ducha. To jest właśnie urok Beskidów.

Łączny czas przejścia to 6 godzin, nie włączyłem zapisywania ścieżki w gpsie, ale tak na oko trasa jaką tego dnia przeszedłem wynosiła 20 km. Dziś kiedy piszę te słowa, mam cholerne zakwasy w nogach :-) Nie chciało mi się dziś nawet iść na rower, choć warunki ku temu były.
Jutro też jest dzień :-)