Jałowiec i Mędralowa
-
DST
62.00km
-
Teren
46.00km
-
Czas
04:48
-
VAVG
12.92km/h
-
VMAX
60.00km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Podjazdy
1690m
-
Aktywność Jazda na rowerze
No to sobie pojeździłem.
Wyszedłem z domu bardzo późno, bo dopiero o 12. Po wczorajszym trochę nogi bolały, a w telewizji akurat szedł film z Louisem De Funes'em i tak się zasiedziałem do południa. W końcu jednak spakowałem manatki, bidony, camelbaka, jedzenie i pojechałem. Dla zmyłki powiedziałem żonie że będę za 2 ~ 3 godzinki. Oczywiście miałem świadomość, że chcę pojeździć dłużej, ale gdyby się okazało, że nie mam dziś za bardzo sił, to miałem plecy kryte i nie było by pytania, czemu tak szybko wróciłem ;-)
Początek ruszyłem identycznie jak wczoraj. Na szczyt Jałowca dojechałem jednak w czasie gorszym o prawie 10 minut. No ale nie śpieszyłem się wcale. Tutaj dłuższy popas, na ławeczce, posiłek, picie i relaks.
Z mapą w ręku ustaliłem dalszą część trasy. Po pół godzinie ruszyłem na Klekociny. A z Klekocin na zachód do Koszarawy. Ale zanim tam dotarłem, skręciłem w jedną z dróg, odchodzących na południe, a konkretnie na Mędralową. Od tej strony jeszcze tej góry nie podjeżdżałem.
Miałem dziś pecha i szczęście zarazem. Droga którą wybrałem była bardzo stroma i trudna. Miękka glina, kamienie, korzenie, dołki, muldy. Bardzo ciężko się jechało. Średniej na tym odcinku nie mierzyłem, ale prędkość na liczniku wahała się cały czas w zakresie 5 ~ 7 km/h. To był ten pech. A szczęście było takie, że jednak cały czas dało się jechać, nie musiałem pchać junaka, czego bardzo nie lubię.
Zrobiłem sobie nawet na tej drodze dwie foty, żeby mieć pretekst do odpoczynku ;)
A tu kawałek dalej:
W końcu ta katorżnicza droga się się skończyła i ujrzałem czerwony szlak na grzbiecie Mędralowej. Jeszcze przez chwilę droga dość stromo się pięła, ale szlak był tu w takim dobrym stanie, że jechało się jak autostradą, w porównaniu do odcinka przed chwilą.
Na Mędralowej drugi większy popas, znów żarcie i picie. Było już dość późno, ja trochę zmęczony, więc ruszyłem dalej, tym razem dłuuugo w dół :-)
Zjechałem do z powrotem do Klekocin, aby tam skręcić na Wełczę. Jest tam dość długi odcinek ubitego i stromego szutru. Puściłem hamulce i lecę 60 km/h. Fajnie było, jednak mój bidon chyba się za bardzo zestrachał, bo stwierdził, że się wykatapultuje na którymś z wybojów. Szybko wyhamowałem i zacząłem szukać bidonu. W sumie jest już stary i nie byłoby mi go żal, gdyby nie fakt, że była w nim moja ostatnia woda. Po dość długich poszukiwaniach w końcu odnalazłem zgubę, ach jakie szczęście :-)
Z Wełczy wjechałem drugi raz tego dnia na Kolędówki. To był dziś w zasadzie ostatni dający w kość podjazd. Z Kolędówek to już prosto do domu, przez Przysłop i czerwonym szlakiem przez Magurkę. Na koniec jeszcze fajny zjazd z Podksięża i byłem na dole. Jednak to nie koniec, bowiem rower po wczorajszej i dzisiejszej jeździe był upiżdżony na maxa. Więc w ramach rozjazdu skoczyłem jeszcze na myjnię w Zembrzycach.
A tak wygląda dzisiejsza moja trasa na bikemap.net
Kategoria Góry, Teren